Forum WyspyRPG Strona Główna WyspyRPG
Forum prywatne poświęcone RPG
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

2018-02-01 Smocze Ruiny 4 (cytadela)

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum WyspyRPG Strona Główna -> Odkrywcy Torn
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Azaghal




Dołączył: 09 Maj 2010
Posty: 1954
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: in the middle of nowhere

PostWysłany: Pią 9:35, 02 Lut 2018    Temat postu: 2018-02-01 Smocze Ruiny 4 (cytadela)

Dramatis personae
Sarell
Łup Łup
Connor
Gregor

Resume
wkrótce się pojawi

Doświadczenie
700 PD

Łupy
healing potion 50gp
healer`s kit 5gp
2 szafiry po 50gp = 100gp
40 strzał 2gp
kolczuga bossa goblinów 50gp
5x bułat/scimitar po 25gp = 125gp
34gp + 365gp = 399gp
2x alchemiczny ogień po 50gp = 100gp
księga "Druidyczne teorie życia i śmierci" wart 150gp
4 agaty po 20 gp = 80gp
RAZEM 1061gp
+ do wyceny
eliksir z laboratorium Belaka
scroll entangle/oplątanie
scroll protection from poison/ochrona przed trucizną


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Azaghal dnia Pią 21:41, 02 Lut 2018, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Azaghal




Dołączył: 09 Maj 2010
Posty: 1954
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: in the middle of nowhere

PostWysłany: Pią 14:05, 09 Lut 2018    Temat postu:

Słońce stało w zenicie gdy dotarłem ponownie do ruin Smoczej Cytadeli. Nie sądziłem, że droga zajmie mi tyle czasu. Mury Heavenfall opuściłem bladym świtem i początkowo utrzymywałem szybkie tempo marszu. Po kilku godzinach jednak dźwigany na plecach wór z zapasami dla mych towarzyszy zaczął coraz bardziej mi ciążyć, zmuszając do wypoczynku co kilka kilometrów.

W dodatku ciężko mi się szło w nowym pancerzu, który dopiero dopasowywał się do mojego ciała. Ćwiekowana skórznia była głównym powodem mojej bytności w mieście. Stara zbroja służyła mi długo, jednak najwyższy czas było zastąpić ją czymś lepszym. Wprawdzie w ruinach znalazłem całkiem dobrą kolczugę, czułem się w niej jednak nieswojo. Jej metalowe ogniwa wydawały mi się niezmiernie głośne, w dodatku krępowały mi ruchy. Dlatego też z radością wymieniłem ją na wykonany wedle moich wskazówek nowy ubiór, wykonany z porządnie wyprawionych skór, obficie nabitych mosiężnymi ćwiekami.

Trochę zamarudziłem też podczas spotkania z Grigorim, którego spotkałem po drodze. Jakieś ważne sprawy ściągnęły go z powrotem do miasta. Dowiedziałem się jednak dzięki temu o postępach w eksploracji podziemi. Nasz magik zdradził mi też gdzie dokładnie mogą przebywać nasi kompani. Wieści o ich osiągnięciach poprawiły mi znacznie humor, toteż maszerowałem dalej, raźno pogwizdując.

Dobre samopoczucie nie utrzymało się jednak długo. Już schodząc na pierwszy poziom ruin poczułem, że coś jest nie tak. Cytadelę otaczała dziwna aura, zewsząd dolegały głosy w gardłowym języku. Dopiero po dłuższej chwili zorientowałem się, że to drakoniczny. Idąc w kierunku zejścia na niższy level co chwila napotykałem koboldy. W ich zachowaniu czuć jednak było zdenerwowanie, które potęgowało się niemal z minuty na minutę. Szybko doszedłem do wniosku, że odwracanie się do nich plecami może być bardzo głupim pomysłem, w dodatku potencjalnie ostatnim w życiu.

Kiedy w korytarzu przede mną usłyszałem ludzki krzyk oraz odgłosy walki, nie zastanawiałem się długo. W biegu ściągnąłem z pleców łuk oraz nałożyłem strzałę na cięciwę. Przybyłem jednak za późno. Moim oczom ukazały się zwłoki jakiegoś łowcy, niemal dosłownie rozerwanego na strzępy przez koboldy. W pobliżu jego ciała leżało kilku napastników. Ledwo zdążyłem zamknąć zabitemu oczy, gdy usłyszałem nadciągające z drugiego korytarza kroki. Mordercy wracali na miejsce zbrodni.

Nie zamierzałem tanio sprzedać swej skóry. Z zawieszonej przy pasie sakwy zaczerpnąłem porządną garść metalowych kulek, które następnie rozrzuciłem tuż przy wejściu do pomieszczenia. Sam zaczaiłem się z boku, tuż za framugą drzwi. Po chwili z korytarza wyłoniły się dwa wymachujące orężem koboldy. Jeden wyciągnął się jak długi na ziemi, co pozwoliło mi skupić się na jego towarzyszu. Od razu zauważyłem, że nie byli to typowi przedstawiciele gatunku. Niemal białe łuski, oczy pełne ciemnoniebieskich żyłek oraz fala nienaturalnego chłodu poprzedzająca ich przybycie świadczyły o tym wyraźnie. Nie miałem jednak zbytnio czasu, by zastanowić się nad powodami takiego stanu rzeczy. Pokurcze były głuche na moją perswazję i rzuciły się do ataku.

Nie zwlekając wypuściłem strzałę do pierwszego z nich. Był już na to najwyższy czas, gdyż skurczybyk miał mnie już w zasięgu. Oberwał, lecz nie zatrzymało go to, a mój pocisk po trafieniu pokrył się… szronem. Tak mnie to zdziwiło, że mój następny strzał nie sięgnął celu. Zemściło się to na mnie mocno, gdyż przeciwnik nie miał podobnych problemów. Co więcej, jego cios wywołał u mnie nie tylko normalne obrażenia, ale też parzył straszliwym chłodem.

Korzystając z mojego zaaferowania, drugi z napastników podniósł się na nogi i zaszedł mnie z flanki. Zacząłem się stopniowo cofać, jednak ciężko było oganiać się przed dwoma przeciwnikami. Oberwałem ponownie, i jeszcze raz, i jeszcze… Ledwo już stałem na nogach, gdy usłyszałem zza pleców moich przeciwników odgłosy świadczące o tym, że znowu ktoś nadciąga. Na moje szczęście tym razem byli to moi towarzysze. Nim koboldy zorientowały się, że mają za sobą wrogów, zostały zmiecione z powierzchni ziemi. Pierwszego dosłownie posiekał Connor, drugiego zaś Łup Łup jednym precyzyjnym ciosem topora przeciął na pół. Idący ich śladem Sarell musiał już tylko uważać na to, by nie ubabrać się we wszechobecnej błękitnej posoce.

Odsiecz przybyła w ostatniej chwili. Nie mogliśmy jednak tracić czasu na wylewne powitania. Trzeba było pryskać z miejsca potyczki póki nie pojawili się nowi wrogowie. Dzięki pomocy kleryka i druida błyskawicznie odzyskałem siły. Niewiele krócej trwała nasza narada co do dalszych planów. Ruszyliśmy ponownie w dół, by odnaleźć pozostałych przy życiu członków nieszczęsnej wyprawy lub przynajmniej dowiedzieć się jak zginęli. Rychło okazało się, że nie będzie to łatwe zadanie. O ile ognisty wąż nie stanowił wielkiego wyzwania, to już kolejne starcie omal nie pozbawiło nas życia. Po kolei jednak…

Eksplorowaliśmy kolejne pomieszczenia, gdy w pewnej chwili naszych uszu dobiegły nas głosy goblinów. Ruszyliśmy w tym kierunku. Niestety, zielonoskórzy nie okazali się skłonni do współpracy. Nieco mnie to zirytowało, nie zastanawiając się więc długo zachęciłem do działania naszego barbarzyńcę. Muszę przyznać, że jego technika otwierania zamkniętych drzwi budzi podziw. Jednym kopniakiem pozbył się stojących nam na drodze wrót i z okrzykiem bojowym na ustach wbiegł do środka. Bez zastanowienia podążyliśmy za nim.

Wróg miał przewagę liczebną, gdyż naprzeciwko naszej czwórki stanęła dziesiątka goblinów. Łup Łup wbiegł pomiędzy wrogów i wykonał morderczy zamach swym toporem. Niestety przerażeni szarżą naszego barba przeciwnicy rozbiegli się na boki i uniknęli trafienia. Wystawiło ich to jednak na ciosy reszty naszej drużyny. Pierwszą krew w tym starciu przelał druid, który po krótkiej inkantacji wypuścił w kierunku wroga chmurę zabójczego gazu. Otoczony nią goblin jedynie zacharczał i padł bez życia na glebę. Ja z kolei wypatrzyłem wodza zielonoskórych, który odziany w kolczugę i z włócznią w łapie poganiał swoich podwładnych do boju. Krótka mantra wspomagająca skupienie, błyskawicznie naciągnięta na cięciwę strzała i… pudło! A właściwie nie do końca pudło, gdyż przeklęty zielonoskóry w ostatniej chwili pochwycił jednego z podkomendnych i zasłonił się nim przed ciosem. Pomniejszy przeciwnik padł, nie on był jednak moim celem.

Prawdziwą klasę pokazał w tym starciu nasz kleryk. Nie bacząc na biegnących na niego wrogów stanął mocno na nogach, wyciągnął dłonie ku sklepieniu i silnym głosem rozpoczął inkantację. Nie wiadomo skąd pojawiły się nagle wiązki energii, przypominające do złudzenia błyskawice. Kiedy tylko formuła zaklęcia dobiegła końca, uderzyły one w naszych wrogów. Po chwili na ziemię osunęły się cztery niemal zwęglone gobliny.

Niestety, wróg nie stał bezczynnie. Sarell zaliczył trafienie włócznią. Connora rzucenie zaklęcia piorunów kosztowało wiele mniejszych i większych ran. Nawet Łup Łup oberwał, otoczony z wszystkich stron przez nieprzyjaciół. Na szczęście na placu boju pozostało ich jedynie dwóch, gdyż w międzyczasie barbarzyńca i druid solidarnie położyli po jednym. Wódz zielonoskórych wpadł jednak na iście szatański pomysł. Rzucił ostatniego ze swoich wojowników przeciwko Sarellowi, a gdy ten opierał się atakom, natarł na niego z boku. Dwoma potężnymi ciosami zakrzywionych szabel silnie poharatał elfa, po czym uderzeniem na płask pozbawił go przytomności.

Widok wodza stojącego na ciele naszego kompana skonfundował nas na chwilę. Goblin wywarczał w naszym kierunku ostrzeżenie, że jeżeli ruszymy do ataku to nasz towarzysz zginie. Jaką jednak mogliśmy mieć gwarancję, że nie czeka go taki sam los po naszym wycofaniu się? Żadnej. W dodatku ze strony, z której nadszedł wróg, dobiegały nas jakieś potężne stąpnięcia. W obliczu nadciągającej dla wroga odsieczy nie można było tracić czasu. Ruszyliśmy do boju. Na pohybel goblinom!

Wróg stojący nad nieprzytomnym Sarellem okazał się twardym przeciwnikiem. Wprawdzie zajęliśmy go na tyle, by nie mógł spełnić swej groźby, jednak zażarcie opierał się ciosom Łup Łupa i moim strzałom. Nieźle się też odgryzał i po kilku wymianach ciosów nasz barbarzyńca coraz silnej krwawił z licznych ran. Nie zdeprymowało go to. Wręcz przeciwnie. Po kolejnym przyjętym cięciu wpadł w szał i zasypał wodza goblinów gradem ciosów.

Connor nie mógł przyjść nam z pomocą, gdyż zajął się nowym przeciwnikiem. Z korytarza położonego naprzeciw wyszedł bowiem bugbear. W starciu jeden na jeden, w dodatku poważnie ranny, nasz kapłan miałby nikłe szanse. Na szczęście łebski krasnolud używa głowy nie tylko do noszenia hełmu. Szybka modlitwa i przeciwnik zamarł w pół kroku, niezdolny do dalszego ruchu.

W międzyczasie mi i Łup Łupowi udało się w końcu położyć ostatniego goblina. Nasz barbarzyńca z okrzykiem triumfu zatopił swój topór w piersi wroga, niemal przebijając się na wylot. Dołączyliśmy do Connora i we trzech rzuciliśmy na bugbeara. Wydawało się, że walka już ma się ku końcowi, gdy na polu walki pojawił się kolejny ognisty wąż.

Nim zdążyliśmy zewrzeć szyki, płaz zaatakował naszego barbarzyńcę. Ten cudem przetrwał atak, jednak zamroczony szałem zaatakował nowego wroga, nie bacząc na otaczającą go płomienną aurę. Młoda salamandra została zasypana gradem ciosów jego topora, szarża ta jednak kosztowała naszego półorka utratę przytomności na skutek piekielnego żaru bijącego od wroga.

Ja i Connor porozumieliśmy się bez słów. Chwyciłem Łup Łupa i odciągnąłem go od węża, a w tym czasie kleryk ponownie rozpoczął inkantację czaru przywołującego błyskawice, który w widowiskowy sposób zakończył życie płaza oraz bugbeara.

Nie dane nam było jednak cieszyć się zwycięstwem. Z głośnym klekotem kości zaszarżowały na nas trzy szkielety, które chwilę wcześniej pojawiły się na placu boju. Niestety na ich drodze stał poważnie już ranny Connor. Udało mu się sparować dwa ataki, ostatni jednak przebił się przez jego rozpaczliwą obronę. Dzielny krasnolud padł zbryzgany krwią, a wrogowie zwrócili się ku mnie.

Na szczęście miałem jeszcze asa w rękawie. Cały czas chomikowałem bowiem miksturę smoczego dechu. Miałem nadzieję, że pomoże nam ona w starciu z koboldami, jednak okoliczności zmusiły mnie do jej wcześniejszego użycia. Odpiąłem bukłak zawierający ją od pasa, wyciągnąłem korek i jednym haustem wypiłem całość. Czas był najwyższy, gdyż najbliższy kościotrup prawie do mnie dobiegał.

Nabrałem powietrza w płuca i zionąłem. Efekt przeszedł moje najśmielsze oczekiwania. Pierwszy wróg dosłownie rozsypał się w pył pod wpływem żaru i płomienia. Dwaj pozostali również wyglądali opłakanie. Magiczny ogień szalał na ich ciałach, w szybkim tempie trawiąc resztki odzienia oraz skryte pod nimi kości. Nie zmieniło to jednak bojowego nastawienia kościotrupów. Weszliśmy w zwarcie i po chwili zaliczyłem dwa cięcia w korpus. To były jednak ostatnie podrygi wroga. Ponowne zionięcie odesłało szkielety w niebyt.

Nie traciłem czasu. Wszak w każdej chwili mógł pojawić się jakiś nowy przeciwnik. Pędem ruszyłem w kierunku kapłana i zacząłem przeszukiwać jego ekwipunek. Z jednej z sakw wygrzebałem miksturę leczącą, którą błyskawicznie podałem krasnoludowi. Gdy tylko odzyskał przytomność kazałem mu szybko postawić na nogi druida i barbarzyńcę. W czasie gdy Connor i Sarell robili dobry użytek z magii leczniczej postanowiłem spenetrować pozostałości po naszych przeciwnikach. Niewiele dało się przy nich znaleźć, zawsze to jednak jakiś zarobek.

Gdy tylko mniej więcej stanęliśmy na nogi, ruszyliśmy dalej. Dalsze pomieszczenia nie kryły jednak więcej wrogów. Zbadaliśmy komnatę będącą zapewne laboratorium Belaka, skąd wyniosłem buteleczkę z jakimś tajemniczym eliksirem. Odkryłem tu też jeszcze jedno kuriozum: wielkiego szczura pokrytego na plecach jakimiś dziwnymi naroślami. Trochę przypominało to grzyba, trochę pleśń. Zwierzak był umocowany do podłoża mnóstwem lin i nadal żył... Wolałem nie podchodzić zbytnio do tego plugastwa, będącego efektem szalonych eksperymentów czarnoksiężnika. Korzystając z resztek smoczego dechu spopieliłem całą pracownię wraz z gryzoniem.

Ta odnoga podziemi nie kryła już przed nami żadnych tajemnic. Ze względu na zmęczenie oraz wciąż liczne niezaleczone rany musieliśmy odpocząć przed dalszą eksploracją. W tym celu wycofaliśmy się do tajemniczej świątyni, którą moi kompani oczyścili z wrogów podczas mojej nieobecności. Posililiśmy się tam i rozłożyli na odpoczynek. Nie dane nam było jednak długo z niego korzystać. Niedługo po objęciu warty usłyszałem w oddali szybko zbliżające się kroki. Po cichu poderwałem na nogi kompanów i zajęliśmy pozycje bojowe.

Łup Łup zajął miejsce przy wrotach wejściowych, by uniemożliwić przeciwnikom wejście z marszu do komnaty. Ja, Sarell i Connor stanęliśmy półkolem do wejścia. Barbarzyńca dzielnie opierał się naciskowi wrogów w czasie gdy my szykowaliśmy się na ich przyjęcie. Po paru chwilach, na umówiony znak półork odstąpił od drzwi, zachęcając wroga okrzykami do ataku. Nie czekaliśmy długo. Trzy koboldy – biały, błękitny i miedziany – ruszyły na nas. Krótkie lecz zacięte starcie pozwoliło nam pozbyć się kolejnych wrogów. Nie obyło się jednak bez ran po naszej stronie. Zmusiło to nas do pozostania na miejscu mimo ryzyka, że napotkamy kolejnych przeciwników. Tym razem jednak szczęście nam sprzyjało i udało nam się wypocząć i zregenerować siły.

Po porządnym posiłku ruszyliśmy dalej. Naszym celem nadal było odnalezienie leża Belaka oraz zaginionych ludzi. Badaliśmy kolejne korytarze i pomieszczenia, bez skutku jednak. Zatrzymaliśmy się w końcu w potężnej podziemnej komnacie na planie krzyża, opanowanej przez niezwykle bujną i nietypową florę. Znajdował się tam też ołtarz czerwonego smoka, gdzie barbarzyńca uruchomił jakieś zaklęcie. Na szczęście nie miało ono żadnych negatywnych skutków poza poświatą, która przez chwilę otoczyła sylwetkę półorka. Spokój nie trwał jednak długo. W pewnym momencie Łup Łup został zaatakowany przez tajemniczy fruwający cień. Dziwny napastnik uciekł jednak w popłochu w chwili gdy nasz kapłan zaczął odmawiać litanie odpędzające nieumarłych.

Dalsze przeszukiwanie podziemi pozwoliło nam odnaleźć ukryte drzwi, prowadzące do wiodącej na dół klatki schodowej. Na jej końcu napotkaliśmy kolejną komnatę pełną grzybów i innych okazów roślinności, a także… ksiąg. Z zapałem zaczęliśmy przeglądać woluminy, niewiele z nich jednak zachowało się w dobrym stanie. Zaprzestaliśmy ich wertowania w momencie, gdy tom zatytułowany „Skarby władców ognia” okazał się być zabezpieczony magicznie. Mimo przedsięwziętych przeze mnie środków ostrożności potraktował on nas magią zimna tak dotkliwie, że zraniony nią Łup Łup padł. Zmusiło to nas do zatrzymania się i kolejnej burzy mózgów.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum WyspyRPG Strona Główna -> Odkrywcy Torn Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin